Lyrics

Nic o mnie nie wiedzą, nie wpadłem tu na sezon Po drodze z beznadzieją, rozpierdalam pieniądz, elo Zahaczę o panteon, zanim mnie diabły zjedzą Sam rozpisałem kredo, nigdy nie popatrzę w niebo Panika popycha dalej nas tam, gdzie Zawiła liryka trafia najbardziej Zawsze unikam rozmowy o prawdzie Trochę to straszne, kiedy tak patrzę Z boku, dajcie mi spokój i lokum, i pokój W zamieci pokus, prochów, lotów, odnajduję sposób Tak zwany prawdziwy stres, potęgowany co dzień W tej rozpadlinie to tkwię, w niej przytulnie mi jest Codziennie na lustra dnie, próbuję odnaleźć sens Na twarzy ze strachu blednę przez Twój jeden gest Tak zwany prawdziwy stres, potęgowany co dzień W tej rozpadlinie to tkwię, w niej przytulnie mi jest Codziennie na lustra dnie, próbuję odnaleźć sens Na twarzy ze strachu blednę przez Twój jeden gest Nic o nas nie wiedzą, o sprawach, co nas grzeją Naszprycowani chemią, znowu przeciągamy przelot Dasz mi mentalny terror, gdy nas rozdziela error Mijamy się z nadzieją, podkreślając blizny pietą Dotykam duszy, to ochłoń, błagam Cię, zrób to stanowczo Odpłacę za to z nawiązką, byleby nie być za głośno Nagrywam kolejny love song, nie kumam, dokąd to poszło Wpisani w ten kalejdoskop, tylko kręcimy się non-stop Tak zwany prawdziwy stres, potęgowany co dzień W tej rozpadlinie to tkwię, w niej przytulnie mi jest Codziennie na lustra dnie, próbuję odnaleźć sens Na twarzy ze strachu blednę przez Twój jeden gest Tak zwany prawdziwy stres, potęgowany co dzień W tej rozpadlinie to tkwię, w niej przytulnie mi jest Codziennie na lustra dnie, próbuję odnaleźć sens Na twarzy ze strachu blednę przez Twój jeden gest
Lyrics powered by www.musixmatch.com
instagramSharePathic_arrow_out